Czy siatkarze wzniosą się na olimpijski poziom?
Ja wiem, że takie pytanie po wielkim sukcesie, jakim jest zwycięstwo w Lidze Narodów, może być uznane za jątrzenie, ale pięć z rzędu porażek w ćwierćfinałach igrzysk olimpijskich jest właśnie jątrzącą raną, która od blisko 20 lat nie chce się zabliźnić. Jest jednak nadzieja, że wyniki siatkarskiej reprezentacji Polski przestaną w końcu przypominać słowa znanej piosenki grupy Maanam „Falowanie i spadanie”.
„Z dołu do góry, z góry na dół”
Pierwszym wzlotem był srebrny medal mistrzostw świata w 2006 roku. Ekipa dowodzona przez argentyńskiego trenera Raula Lozano po raz pierwszy od 23 lat zdobyła medal imprezy mistrzowskiej. Poprzednim razem było to też srebro ale mistrzostw Europy w 1983 roku. Po tym sukcesie drużyna poleciała jednak w dół. Mistrzostwa kontynentu skończyła na 11. miejscu, a igrzyska na ćwierćfinale. Nigdy później półfinał nie był tak blisko. W meczu horrorze, w którym przegrywali 0:2, a mimo to doprowadzili do tiebreaka, Włosi ostatecznie wygrali na przewagi 17:15. Ta drużyna z tym trenerem się już nie podniosła. Spadła na samo dno. W eliminacjach do mistrzostw Europy przegrała grupę z… Estonią, a baraże z Belgią wygrała dopiero dzięki lepszej różnicy małych punktów. Lozano musiał odejść.
Rok później polecieli jednak
„z ciemności w słońce”.
Nowy trener – Daniel Castellani – również z Argentyny, doprowadził naszych do historycznego sukcesu. Po raz pierwszy Polacy zostali mistrzami Europy! Nie dokonali tego nawet nasi mistrzowie świata i olimpijscy z lat 70-tych ubiegłego wieku. W tamtych czasach na przeszkodzie zawsze stawał im zespół Związku Radzieckiego. Cóż z tego skoro rok później nie byli w stanie nawiązać walki ani z Brazylią, ani z Bułgarią i jako wicemistrzowie świata zakończyli mistrzostwa globu na 13. miejscu.
„Z ciszy w krzyk”
rzucił reprezentację Włoch Andrea Anastasi. Pierwszy rok pracy zakończył dwoma medalami. W 2011 roku polscy siatkarze po raz pierwszy weszli na podium Ligi Światowej. Rosjan i Brazylijczyków jeszcze nie pokonali, ale Argentyńczycy w meczu o brąz nie mieli szans. To samo na mistrzostwach Europy. Co prawda przegrali w grupie ze Słowakami, ale w meczu o brązowy medal wygrali z Rosjanami. Falowali w trakcie jednego turnieju.
Rok później pili szampana w Sofii. W finale Ligi Światowej pokonali Amerykanów 3:0 i w glorii chwały ruszyli na podbój Londynu. Olimpijski turniej zaczęli super. Pokonali Włochów. Potem porażka z Bułgarami i dwa planowe zwycięstwa z Argentyńczykami i Brytyjczykami. O awansie z pierwszego miejsca miał zadecydować mecz z walczącymi o honor Australijczykami. Do tej pory Michał Winiarski, Marcin Możdżonek czy Michał Kubiak nie wiedzą jak mogli to przegrać. W konsekwencji zajęli drugie miejsce i zamiast z automatu grać z Niemcami, którzy awansowali z czwartego miejsca z drugiej grupy, wylosowali Rosjan. Ci w szybkich trzech setach pokazali im „miraż tworzenia, złudę istnienia”.
Anastasi dostał jeszcze szansę rehabilitacji w kolejnym roku, ale na własnym terenie zakończyli mistrzostwa Europy na 9. miejscu. Znów trzeba było się podnosić.
„Falowanie i spadanie”
Do roli lewara wyznaczony został młody trener z Francji Stephane Antiga. Dopiero co skończył karierę, grając razem z Winiarskim i Wlazłym w jednym klubie. I stał się cud. Na mistrzostwach świata w Polsce nasi siatkarze grali jak natchnieni. Włosi, Francuzi, Irańczycy, Rosjanie i w końcu Brazylijczycy. Żadnego meczu nie wygrali 3:0, ale stworzyli niezapomnianie widowiska, które zdefiniowały tę grupę ludzi jako „złotą drużynę”. Karierę reprezentacyjną na szczycie zakończyło wtedy kilku zawodników tworzących trzon zespołu: rozgrywający Paweł Zagumny, przyjmujący Michał Winiarski i atakujący Mariusz Wlazły.
„Im wyżej skaczesz, tym bliżej dna”
Następcy nie od razu znaleźli sposób na wygrywanie. Po kolejnym przegranym ćwierćfinale igrzysk na stanowisku trenera stanął Włoch Ferdinando de Giorgi. Wydawał się idealnym kandydatem. Dopiero co doprowadził ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle do dwóch tytułów mistrza Polski. Mistrzostwa Europy w Polsce miały być festiwalem radosnego powrotu na szczyt. Doprowadziły jednak na dno. Porażka z Serbią w fazie grupowej spowodowała, że musieli grać w barażu o ćwierćfinał ze Słowenią. To wtedy rozpoczęła się seria porażek z tą reprezentacją na mistrzostwach naszego kontynentu, które prześladuje nas do dziś. 10. miejsce to był cios dla wszystkich. De Giorgi był jedynym trenerem, który prowadził naszą reprezentacje tylko jeden sezon.
Falowanie… nie spadanie?
Misję kolejnej odbudowy dostał Belg Vital Heynen. Zaczął wspaniale. Zapewnił Bartoszowi Kurkowi dołączenie do spóźnionej imprezy z powodu ponownego złotego medalu mistrzostw świata. Cztery lata wcześniej Antiga nie powołał go do złotej drużyny. Z każdej imprezy przywoził medal: w 2019 roku dwa brązowe – za Ligę Narodów i mistrzostwa Europy. W 2021 było srebro Ligi Narodów, ale znów biało-czerwoni zostali zatrzymani w ćwierćfinale igrzysk. Jeszcze rok później świętował w Spodku brązowy medal mistrzostw Europy, ale jego los został przesądzony w Tokio. Nowy prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej – Mieczysław Świderski – chciał już tylko Nikolę Grbića.
Serb odwdzięcza się bardzo ładnie: trzy turnieje i trzy medale – brąz mistrzostw Europy, srebro mistrzostw świata i złoto Ligi Narodów. W tym roku jeszcze przed nim: mistrzostwa Europy (faza grupa w Macedonii Północnej, faza finałowa we Włoszech), turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich (Chiny). W 2024 roku: Liga Narodów i igrzyska olimpijskie.
Siatkarze przestali falować. Weszli na wysoki, najwyższy światowy poziom. Od kilku lat na każdej imprezie zdobywają medal. Brakuje im tylko jednego kroku, by wejść na poziom olimpijski. Wydaje się, że przez te 20 lat zbudowany doświadczeniami został system, który ma nadzieję dać drużynę na medal igrzysk.