Widok z trybun

Piekarnia na koniec stała się miejscem rzezi

Iga Świątek wygrała finałowy turniej sezonu i wróciła na tron kobiecego tenisa. Do tej pory jej wyniki były niczym wypieki. Nowa liderka światowego rankingu robiła nie tylko „bajgle” (sety wygrywane do zera), ale również „bagietki” (sety wygrane 6:1). Czasem zdarzyło się, że rozwoziła je rowerem (6:0, 6:0). Na koniec jednak „zamordowała” swoje rywalki w „tymczasowej piekarni” w meksykańskim Cancun.

Nie zwiastujące niczego niepokojącego rywalki przyleciały do Meksyku w niewinnych białych kreacjach. Tylko jedna nie zastosowała się do tej tonacji. Iga Świątek przywitała koleżanki w krwistoczerwonej sukni.

Pierwszą ofiarą stała się Marketa Vondrousova. Czeszka dzielnie się broniła, stawiając opór w pierwszym secie wygranym przez Igę dopiero w tie-breaku. W drugim nastąpiła egzekucja. Iga wygrała do zera, robiąc pierwszego bajgla.

Następnie z mocnym postanowieniem przejęcia piekarni weszła do niej Coco Gauff. Nasza tenisistka przywitała ją bajglem. Zwyciężczyni US Open nie zamierzała jednak szybko opuszczać lokalu. To ona zaczęła ganiać Igę. Gdy wydawało się, że ją w końcu dopadnie, Polka przeszła do kontrataku. Amerykanka serwowała, by wygrać seta, ale ostatecznie przez trzy następne gemy wygrała tylko dwie piłki. W Polsce była już ciemna noc, a w Meksyku zmierzchało, jednak wszyscy dokładnie widzieli to morderstwo z pełną premedytacją.

Żądna powrotu na tron Świątek nie oszczędziła również Tunezyjki Ons Jabeur. Bagietka na początek, w drugim 6:2. To była tylko przystawka przed następnym gościem w piekarni. Aryna Sabalenka zabrała Idze tron kobiecego tenisa. Mecz z nią miał zdecydować, kto przezimuje na pozycji numer 1.

Świat czuł zbliżające się grzmoty. Kapryśna pogoda przybrała na sile. To już nie były podmuchy wiatru i ciepły letni deszczyk. Wiatr od morza dął silnie, a deszcz skutecznie przegonił wszystkich z kortu na cały dzień.

Zamiast w sobotę, Iga z Aryną weszły na kort dopiero w niedzielę. Nie było to morderstwo w biały dzień, ale Iga działała metodycznie z chirurgiczną precyzją. Białorusinka tylko raz postawiła Polkę pod ścianą. W piątym gemie pierwszego seta miała jedną, jedyną szansę, by przełamać gema serwisowego Świątek. Nasza tenisistka szybko uciekła spod topora. Wygrała kolejne dwie piłki, wyszła na prowadzenie 4:1 i nie oddała prowadzenia już do końca. W drugim dwa razy przełamała rywalkę i skończyła mecz przy pierwszej piłce meczowej. By przejąć tron, trzeba było pokonać jeszcze jedną nie lada zawodniczkę.

W poniedziałkowy wieczór produkcja pieczywa szła pełną parą. Amerykanka Jessica Pegula była w świetnej formie, ale na wejściu dostała bagietką w głowę, a zginęła męczarniach z bajglem w dłoni.

I tylko żal, że to już koniec. W tym roku Iga już nic nie upiecze. Nie zrobi żadnego bajgla ani tym bardziej rowerku. W zabójczej formie pojedzie na wakacje „mordować się” w spiekocie na jakiejś plaży.

Podziel się