Relacje

6 największych niespodzianek igrzysk w Rio

Igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro przyniosły kibicom wielu pozytywnych emocji, ale także rozczarowań. Mnie najbardziej bolały porażki Agnieszki Radwańskiej, Adama Kszczota i Radosława Kawęckiego. Nie mówiąc już o Pawle Fajdku. Ale co mają powiedzieć Serbowie, którzy liczyli na kolejny triumf Novaka Djokovica, czy Nowozelandczycy wierzący w swoich rugbistów. Niemal każdego dnia na olimpijskich arenach dochodziło do niespodzianek lub sensacji. Przedstawiam Ci sześć moim zdaniem największych.

6. Renaud Lavillenie nie obronił złotego medalu w skoku o tyczce

Historia olimpijskiego skoku o tyczce jest bardzo długa i usłana wieloma niespodziankami. Najsłynniejszym przykładem jest Sierhij Bubka. W 1992 roku, rekordzista świata, mistrz olimpijski z Seulu i trzykrotny z rzędu mistrz świata, nie zaliczył żadnej wysokości. Wygrał wtedy 22-letni Rosjanin Maksim Tarasow, mający na swoim koncie do tej pory tylko brązowy medal mistrzostw świata. W 2004 roku głównym faworytem był ówczesny mistrz świata Włoch Giuseppe Gibilisco. Jednak na stadionie olimpijskim w Atenach pokonało go niespodziewanie dwóch nieznanych wcześniej Amerykanów – Timothy Mack i Toby Stevenson. Obaj nie odnieśli już potem żadnych spektakularnych sukcesów.

W Rio de Janeiro faworytem był ścigający rekordy Bubki – Francuz Renaud Lavillenie. Od 2009 roku zdobył prawie wszystko, co było do zdobycia – brakuje mu tylko mistrzostwa świata (jeden srebrny i trzy brązowe medale). Walka z rywalami przestała być dla niego celem. Zamachnął się więc na rekordy świata, ustanowione 20 lat temu przez Ukraińca i na początku 2014 roku pobił rekord świata Bubki w hali, skacząc w Doniecku 6,16 m.

Z takimi rekomendacjami przyjechał do Rio bronić tytułu. Do wysokości 5,98 m faworyt miał wszystko pod kontrolą. W pierwszych próbach pokonywał kolejne wysokości i przyglądał się jak odpadali rywale. W ostatecznej rozgrywce pozostał tylko Brazylijczyk Thiago Braz da Silva. 22-latek pierwszą zrzutkę miał już przy próbie na 5,75 m. Drugi raz poprawiał na 5,93 m. Gdy Lavillenie przeskoczył za pierwszym razem 5,98 m, wiedział, że zaliczenie tej wysokości i tak nie da mu pierwszego miejsca. Opuścił więc 5,98 i kontynuował na 6,03 m. Pierwszy skok mu nie wyszedł, ale za drugim razem ciało idealnie zgrało się z tyczką. Da Silva poszybował wysoko i pewnie przeskoczył tyczkę. Francuz, obrońca złotego medalu z Londynu, próbował jeszcze „ucieczki do przodu”, przenosząc ostatnią próbę na 6,08 m, ale tego dnia nie był w stanie pokonać 6 metrów.

Mistrz olimpijski przegrywa z człowiekiem, który 6 metrów skoczył po raz pierwszy w karierze

5. Angola bije Rumunię i Czarnogórę w piłce ręcznej kobiet

Angolanki w Afryce nie mają sobie równych. Na ostatnich dziewięć mistrzostw kontynentu przegrały tylko raz. Potrafiły „namieszać” także w mistrzostwach świata. Od 2007 roku zawsze wychodzą z grupy. Właśnie w 2007 roku wygrały z Francuzkami, byłymi mistrzyniami świata, gospodyniami mistrzostw! Cztery lata później w grupie pokonały m.in. Niemki, a w 1/8 finału Koreanki z Południa i po raz pierwszy awansowały do ćwierćfinału. Jednak dwa kolejne mistrzostwa świata kończyły z ledwie dwoma wygranymi i na igrzyska do Rio przyjeżdżały w roli dostarczycielek punktów. Tym bardziej, że trafiły do „grupy śmierci” – Brazylia (mistrz świata 2013), Norwegia (mistrzynie olimpijskie, świata i Europy), Czarnogóra (wicemistrzynie olimpijskie), Rumunia (medalistki mistrzostw świata i Europy) i Hiszpania (wicemistrzynie Europy). Gdzie tu miejsce dla mistrza Afryki?

Zadziwiającą dla świata odpowiedź dał pierwszy mecz z Rumunią. Europejki zaczęły od „pudła”, dwóch strat i trzech słupków, co spowodowało, że Angolanki prowadziły do 10. minuty 3:0. Rumunki straty odrobiły, ale w pierwszej połowie popełniły aż 6 strat, a ich najlepsza strzelczyni – Christina Neagu – trafiła z gry w całym meczu tylko 4 razy na 10 prób. Mistrzynie Afryki też popełniały błędy, dlatego wynik do 35. minuty oscylował wokół remisu. Wtedy jednak Rumunki popełniły trzy kolejne straty z rzędu i przewaga Angolanek wzrosła do pięciu goli, której nie oddały już do końca meczu, wygrywając 23:19. Swoją cegiełkę do zwycięstwa dołożyły bramkarki Barbosa, która obroniła 10 rzutów, i Branco (wybronione 2 na 2 karne).

Embed from Getty Images

Ten mecz ustawił sytuację w grupie. Afrykanki podcięły Rumunkom przysłowiowe skrzydła. Drużyna, która miała walczyć o medale, przegrała z teoretycznie najsłabszym zespołem i finalnie nie awansowała do ćwierćfinałów.

W przypadku Czarnogóry, Angola wystąpiła w roli kata, który dobił rywalki. Wicemistrzynie olimpijskie na rozpoczęcie igrzysk przegrały z Hiszpankami. Mecz z Angolą miał je napędzić do kolejnych potyczek z utytułowanymi rywalkami. Tymczasem, podobnie jak Rumunki, piłkarki z Bałkanów na początku meczu popełniły sporo strat, co rywalki wykorzystały, uzyskując w 15. minucie prowadzenie 8:4. Czarnogórzanki wyrównały jednak i do przerwy było 12:12. Jednak między 41. a 50. minutą Europejki miały kryzys strzelecki. Świetnie znów broniły bramkarki, był słupek, dwa razy piłka w ogóle nie poleciała w światło bramki i do tego jeszcze dwie straty. Angola to wykorzystała i wyszła na 6-bramkowe prowadzenie 22:16. I choć Katarina Bulatović, Bojana Popović i Majda Mehmedović na 2,5 minuty zmniejszyły straty do jednej bramki, to ostatecznie przegrały 25:27. W trzeciej kolejce Rumunia i Czarnogóra grały ze sobą „o życie”, ale z jednych i drugich wyssały je już sensacyjnie piłkarki z Angoli i to one awansowały ich kosztem do ćwierćfinału. Tam, już zgodnie z przewidywaniami, przegrały z Rosjankami, przyszłymi mistrzyniami olimpijskimi.


4. Nowa Zelandia bez medalu w rugby 7-osobowym

Napisać, że w Nowej Zelandii rugby jest tym czym piłka nożna w Anglii, nie oddałoby tej atmosfery, która towarzyszy meczom reprezentacji zarówno w odmianie 15- jak i 7-osobowej. Jest to dla mieszkańców sport narodowy i, w odróżnieniu od Anglików, nowozelandzcy rugbiści dostarczają swoim kibicom emocji i powodów do dumy. W obu odmianach tej gry są najbardziej utytułowanym krajem na świecie. W „piętnastkach” trzy razy zdobywali mistrzostwo świata, w tym ostatnie dwa z rzędu. W „siódemkach”, które w Rio powróciły na igrzyskach, są dwukrotnymi mistrzami świata i 12-krotnymi, na 17 edycji, zwycięzcami rozgrywanych od 1999 roku rozgrywek World Rugby Sevens Series, corocznej serii turniejów dla męskich reprezentacji narodowych w rugby 7.

Tak przyozdobiona pucharami reprezentacja Nowej Zelandii przyjechała do Rio z jasnym celem walki o złoty medal. Do rywalizacji przystąpiło 12 drużyn, podzielonych na 3 grupy. Do ćwierćfinałów awansowało 8 ekip, więc po dwie z każdej oraz dwie najlepsze z trzecich miejsc.

Nowozelandczycy trafili do grupy z Japonią, Wielką Brytanią i Kenią. Dla graczy z Antypodów najtrudniejszym przeciwnikiem na tym etapie mieli być Brytyjczycy, z którymi grali ostatni mecz. Tymczasem już w pierwszym meczu zatrzymali ich Japończycy! Nie jakieś tam rugbowe żółtodzioby, ale mimo wszystko drużyna, która nawet nie jest stałym członkiem wszystkich turniejów z cyklu World Series. A gdy już gra, zajmuje miejsca na dole tabeli. Azjaci postawili na szybką grę, czym zaskoczyli rosłych Nowozelandczyków i objęli prowadzenie 5:0. Ci odpowiedzieli dwoma udanymi akcjami i prowadzili 10:5. Na dwie minuty przed końcem meczu (który trwa 2×8 minut), trener Japonii wprowadził trzech nowych zawodników. 10 sekund później, jeden z nich, Kameli Soejima zrobił przyłożenie, a drugi – Katsuyuki Sakai – celnym kopem między słupy ustalił wynik na sensacyjne 14:12 dla Japonii! Faworyt poległ w pierwszym meczu turnieju!

Embed from Getty Images

Nowozelandczycy jeszcze tego samego dnia powetowali sobie porażkę na Kenijczykach, wygrywając 28:5, lecz następnego dnia musieli wygrać z Brytyjczykami. Mecz z reprezentacja złożoną z najlepszych Anglików, Szkotów i Walijczyków rozpoczął się dla nich fatalnie. W pierwszej połowie gracze z Europy trzy razy przedarli się przez ich linię obrony i położyli piłkę w polu punktowym. Do tego zrobili to tak efektywnie, że kopacz Tom Mitchell za każdym razem bez problemów celnym kopem podwyższał wynik, który do przerwy brzmiał 21:0 dla Wielkiej Brytanii. Po zmianie stron na boisku rządziła już Nowa Zelandia. Punkty z przyłożenia zdobyli Rieko Ioane, Regan Ware i Lewis Ormond. Do remisu zabrakło jednak jednego celnego kopu po punktach Ioane. Przez to murowany faworyt do medalu przegrał drugi mecz (19:21) i stanął przed groźbą odpadnięcia z rywalizacji przed fazą pucharową. Los Nowozelandczyków był w rękach rugbistów z Fidżi, którzy, mimo zapewnionego awansu z grupy, musieli wygrać z USA. Wygrali i w nagrodę w ćwierćfinale spotkali się z… Nową Zelandią.

Ten ćwierćfinał można nazwać przedwczesnym finałem. Drużyną, która w ostatnich dwóch latach przerwała hegemonię Nowej Zelandii w rozgrywkach World Rugby Sevens Series, było właśnie Fidżi. Dla tego wyspiarskiego kraju na Pacyfiku rugby to taka sama religia jak na Nowej Zelandii. W boju o półfinał spotkały się więc dwie potęgi. Po wyrównanym meczu lepsi o jedno przyłożenie okazali się Fidżijczycy. Wygrali 12:7, a potem zostali mistrzami olimpijskimi, zdobywając dla swojego kraju przy okazji pierwszy medal w historii igrzysk. Nowa Zelandia musiała przełknąć czarę goryczy. Ostatniego dnia walczyła do końca i ostatecznie zajęła piąte miejsce. Ale dla nich to równoznaczne z tym, gdyby zajęli ostatnie.


3. Amerykanki piłkarki zatrzymane w ćwierćfinale

W kobiecej piłce nożnej sytuacja jest podobna do tej, którą opisywał Gary Lineker odnośnie męskiej rywalizacji. Parafrazując jego słowa: „Piłka nożna to taka gra, w której gra 22 kobiet, a na końcu i tak wygrywają Amerykanki”. Na siedem, organizowanych od 1991 roku, mistrzostw świata kobiet reprezentacja USA wygrała trzy, zawsze kończąc na podium. Na igrzyskach ich dorobek jest jeszcze bardziej imponujący. Na pięć turniejów (od 1996 roku) cztery razy zdobywały złoty medal. W finale zostały pokonane tylko raz w 2000 roku przez Norweżki. W całej swojej historii gier na igrzyskach poniosły tylko dwie porażki. Po raz drugi w fazie grupowej w Pekinie. Także z Norweżkami. Jak się okazało, trzecia przegrana również nastąpiła po meczu ze Skandynawkami.

Po meczach grupowych nic nie zapowiadało niespodzianki. Amerykanki pewnie pokonały 2:0 na początek Nowozelandki, a w drugim spotkaniu 1:0 mocne Francuzki. W meczu z Kolumbijkami trenerka Jill Ellis dała pograć zmienniczkom, dzięki czemu swojego pierwszego gola w igrzyskach strzeliła Crystal Dunn, a 18-letnia Mallory Pugh została najmłodszą piłkarką nożną w historii igrzysk. Remis 2:2 nie przeszkodził wygrać grupy na igrzyskach po raz piąty z rzędu.

Embed from Getty Images

Ich ćwierćfinałowe rywalki – Szwedki – o awans do fazy pucharowej musiały natomiast walczyć do końca rywalizacji w grupie, gdyż po zwycięstwie z RPA 1:0, wysoko uległy Brazylijkom 1:5. Remis 0:0 z Chinami zapewnił im awans z trzeciego miejsca. Ich zaletą w starciu z faworyzowaną ekipą USA miało być doświadczenie i zgranie. Aż pięć zawodniczek miało na koncie ponad 100 meczów w reprezentacji – z każdej formacji przynajmniej jedna, a w pomocy nawet dwie. Caroline Seger i Lisa Dahlkvist miały wspólnie ponad 270 meczów w kadrze, w tym na najważniejszych turniejach. Ponadto ich trenerka – Pia Sundhage – znała doskonale przeciwniczki, bo to właśnie ona doprowadziła je do sukcesów w dwóch poprzednich igrzyskach.

Zgodnie z przewidywaniami, Szwecja zagrała defensywnie, nastawiając się na kontrataki. Jeden z nich zakończył się powodzeniem. W 61. minucie Dahlkvist wrzuciła piłkę za linię amerykańskiej obrony. Pierwsza dobiegła do niej Stina Blackstenius i dała prowadzenie swojej drużynie 1:0. Amerykanki przeważały. W całym meczu oddały aż 27 strzałów na bramkę Szwedek, ale tylko 6 było celnych. Jeden trafił do siatki po strzale Alex Morgan w 77. minucie.

Dogrywka nie przyniosła zmiany rezultatu. Karne źle zaczęły się dla USA. W pierwszej serii strzał Morgan broni Hedvig Lindahl. W trzeciej błąd popełnia Linda Sembrant i nadzieja wraca do USA. W piątej serii chybia jednak Christen Press i Lisa Dahlkvist staje przed szansą ziszczenia się supersensacji. Ale amerykańska bramkarka Hope Solo próbuje wyprowadzić ją z równowagi. Sygnalizuje uszkodzenie rękawic i prosi o zmianę, na co zezwala nowozelandzka sędzina. Przerwa trwa kilka minut, ale na nic się zdaje. Solo rzuca się w prawa stronę, Dahlkvist strzela w lewą. Amerykanki spuszczają głowy i wracają do domu z niczym.

A Szwedki kontynuowały marsz po medal. W półfinale, także w karnych, także 4:3, ostatniego także strzelała Dahlkvist, pokonały Brazylijki – gospodynie, z którymi w grupie przegrały 1:5. W finale z Niemkami passa się skończyła, ale i tak zostały jednymi z największych bohaterek tych igrzysk.


2. Paweł Fajdek nie przechodzi kwalifikacji w rzucie młotem

Od niego zaczęła się polska „czarna środa” w Rio. Niekwestionowany mistrz i rekordzista świata w końcówce igrzysk miał tchnąć w polskich kibiców nadzieję na medalowy weekend. Gdy jednak rankiem 17. sierpnia wziął młot do ręki i wszedł do koła, olimpijski duch spętał mu nogi. Już po raz drugi w czasie najważniejszych zawodów 4-lecia. W Londynie Polak spalił wszystkie trzy próby w kwalifikacjach. W Rio pierwszą też spalił, ale w kolejnych dwóch zamiast kręcić młotem, tańczył z nim. W rezultacie młot poleciał zaledwie 72 metry. Zaledwie, gdyż dało mu to dopiero 17. miejsce w kwalifikacjach. Do awansu zabrakło 1,5 metra.

Embed from Getty Images

Przyczyn porażki szukano w trybie życia Fajdka. Pisano, że to człowiek-sowa, który prowadzi nocny tryb życia, w dzień odpoczywa, a tymczasem musiał wstać z łóżka o 5 rano, by o 9 rozpocząć kwalifikacje. U dwukrotnego mistrza świata doszukiwano się także słabej odporności na stres. Sam zawodnik w przejmującej wypowiedzi nie wiedział, co się z nim stało tego dnia. Tym bardziej, że 10 dni później, na Memoriale Kamili Skolimowskiej, jego młot za każdym razem lądował przynajmniej za linią 78 metra, co w Rio dałoby mu oczywiście zloty medal. Jego forma to dla mnie największa zagadka tych igrzysk, stąd wysokie drugie miejsce w moim rankingu.


1. Turniej tenisowy

Numer jeden to cały turniej tenisowy, który był jedną, wielką niespodzianką. Po tym jak największe gwiazdy zaczęły masowo wycofywać się z udziału w igrzyskach, spekulowano, że będzie to najmniej atrakcyjny turniej od lat. Tymczasem dziewięć dni rywalizacji przyniosło więcej emocji i niespodzianek niż we wszystkich Wielkich Szlemach w tym roku razem wziętych. Zaczęło się od sensacji już w pierwszym dniu. Dla nas tym bardziej bolesnej, gdyż dotyczyła Agnieszki Radwańskiej. Isia przez pół roku przekonywała, że do Rio jedzie walczyć o medal, by w pierwszej rundzie przegrać z Chinką Saisai Zheng (numer 60 rankingu).

Embed from Getty Images

Potem, jak u Hitchcocka, napięcie wzrastało aż do finałów. Dzień po Radwańskiej prysnął sen o złocie Novaka Djokovića. W kolekcji tenisowych trofeów brakuje mu już tylko sukcesu na igrzyskach. Jego marzenia w singlu rozwiał już w pierwszej rundzie Argentyńczyk Juan Martin del Potro. Lider rankingu przegrał 6:7, 6:7. Pocieszenia szukał w deblu z Nenadem Zimonjiciem, ale i tutaj poległ już w pierwszej grze. Jedna z największych gwiazd igrzysk zakończyła rywalizację już na starcie. W Rio zakończyła się także trwająca od 2004 roku passa sióstr Williams. Trzykrotne z rzędu mistrzynie olimpijskie w deblu w pierwszym meczu uległy czeskiej parze Safarova/Strycova.

Do historii tenisa, sportu i olimpizmu przejdzie turniej singlowy kobiet. Niespodziewanie mistrzynią została Monica Puig z Portoryko (nr 35 rankingu), która w drodze po złoty medal pokonała m.in. Hiszpankę Garbine Muguruzę (nr 3, zwyciężczyni French Open 2016), Czeszkę Petrę Kvitovą (nr 14, dwukrotna mistrzyni Wimbledonu) oraz w finale Angelikę Kerber z Niemiec (nr 2, wygrała w tym roku Australian Open). Tym samym wywalczyła pierwszy złoty medal olimpijski dla swojego kraju.

Podziel się