EURO 2024

Ile razy polscy kibice nabrali się na sztuczny miód?

Obecny selekcjoner naszej kadry – Michał Probierz – powiedział kiedyś, że jest starym misiem, więc nie da oszukać się na sztuczny miód. My, kibice, jesteśmy tego „miodu” tak spragnieni, że dajemy się nabierać niemal przy każdej okazji. Tym razem wystarczył jeden mecz byśmy uwierzyli, że piłkarsko może być pięknie. Ile to już razy?

„Po porażce z Holandią byłem dumny z tej drużyny. Po porażce z Austrią nie mam ochoty oglądać kolejnego meczu.” To przykładowy komentarz po przegranym 1:3 meczu piłkarzy z Austrią na Euro 2024.

W nowej erze polskiego piłkarstwa, związanego z nowym millenium,

po raz pierwszy daliśmy się porwać „futbolowi na tak” trenera Jerzego Engela.

Ówczesny zespół zauroczył nas od pierwszego wejrzenia, czyli meczu otwarcia eliminacji. Pierwszy czarnoskóry reprezentant Polski, Emmanuel Olisadebe, strzelił dwa gole. Polska pokonała w Kijowie wielką Ukrainę z Andrijem Szewczenką. Potem pokonała także Walię, Norwegię, Armenię i Białoruś. Nasza reprezentacja jako pierwsza w Europie zapewniła sobie awans do mistrzostw świata. To było pierwszego września 2001 roku na słynnym Stadionie Śląskim. W tym samym dniu Anglicy pokonali Niemców na ich ziemi 5:1. Niemcy grali w barażach, podczas gdy my kupowaliśmy bilety na mecze w Korei Południowej. Dziewięć miesięcy później my odpadaliśmy jako pierwsi po dwóch porażkach z Koreą i Portugalią, a Niemcy doszli do finału.

Dla mojego pokolenia urodzonego w latach 80-tych ubiegłego wieku, był to pierwszy turniej, na którym mogliśmy kibicować swojej drużynie. Nie byliśmy starymi misiami. Mimo porażek w meczach towarzyskich na wiosnę z Japonią i Rumunią, serca i umysły mieliśmy czyste i pełne wiary. Serce więc bolało.

Po raz kolejny miodu mieliśmy smakować podczas mistrzostw świata w 2006 roku. Balonik był dobrze pompowany, ale w głowie zapalała się czerwona lampka. Przede wszystkim w grupie mieliśmy Niemców. Nie dość, że to Niemcy, to jeszcze gospodarze. Ponadto trener Paweł Janas na mundial nie zabrał dwóch podstawowych zawodników – bramkarza Liverpoolu Jerzego Dudka i napastnika Tomasza Frankowskiego, który w eliminacjach strzelił 7 goli. Janas jest mrukiem, więc nie wzbudzał zaufania. Na ten miód nie daliśmy się nabrać. I słusznie, bo były trzy mecze i do domu.

Podczas Euro 2008 miała być uczta

To był debiut naszej kadry w mistrzostwach Europy. Nie graliśmy tam nawet za czasów Deyny i Bońka. Mieliśmy po raz pierwszy selekcjonera z zagranicy (Holender Leo Beenhakker), a w eliminacjach pokonaliśmy (znów na stadionie Śląskim) Portugalię. Wygraliśmy grupę. Nasi piłkarze twierdzili, że po raz pierwszy mogą wygrać z Niemcami (mecz otwarcia). Miód był czysty i klarowny.

0:2 z Niemcami, 1:1 z Austrią i 0:1 z Chorwacją. Próbowaliśmy jeszcze zrzucić winę na sędziego Webba za podyktowanie karnego w ostatniej minucie meczu z Austrią, ale i tak nas to nie ukoiło.

Wielką beczkę miodu dostaliśmy w 2012 roku

Euro było na naszym terenie. W składzie mieliśmy wschodzącą gwiazdę europejskich boisk – Roberta Lewandowskiego. Mecze oglądaliśmy na nowiutkich i wielkich stadionach. Jako gospodarz mieliśmy grupę marzeń. Miód został podany w złotych kuflach na pięknie zasłanych białych stołach.

Już na początek obrusy trochę pobrudzili nam Grecy. Na bramkę Lewandowskiego odpowiedzieli golem Salpangidisa. Trunek by się rozlał, gdyby jeszcze wykorzystali karnego. Dobrego humoru nie popsuli Rosjanie. Zremisowaliśmy z nimi 1:1. Litości nie mieli jednak Czesi. Przyjechali do Wrocławia z tym swoim wybornym piwem i wywrócili nas stół do góry nogami. Ten miód był wyjątkowo zatruty. Po porażce skoczyliśmy sobie sami do gardeł. Wisielcza atmosfera oraz nasze wewnętrzne awantury na zawsze pozostaną zmorą w mojej pamięci.

Czerwiec 2016 roku to jedyny moment, kiedy miód był prawdziwy. Wygraliśmy eliminacje; po dobrym meczu, nie przegraliśmy z Niemcami (0:0); dotarliśmy do ćwierćfinału mistrzostw Europy.

W eliminacjach do mistrzostw świata 2018 Lewandowski strzelił 16 goli. W pojedynkę ograł dwa razy Rumunów (5 goli), raz Duńczyków (3 gole). Na turniej do Rosji jechaliśmy jako zwycięzca grupy. Na miejscu nie mieliśmy żadnego rywala z Europy. Kolumbia, Japonia i Senegal miały być przetarciem przed prawdziwą rywalizacją. Wtedy jednak nie było żadnej rywalizacji. Zagubiona kadra Adama Nawałki, ta sama, która dwa lata wcześniej dała tyle radości na boiskach we Francji, wyraźnie była słabsza od graczy z Afryki i Ameryki Południowej. Mecz z Kolumbią to jedna z największych traum w kibicowskiej pamięci. Tego się nie dało oglądać.

W kolejnych latach przed rozpoczęciem turniejów

miód nie był słodki

Słabe były nawet eliminacje. Na mistrzostwa świata w 2022 roku awansowaliśmy po szczęśliwych barażach. Nie wiadomo, czy w ogóle byśmy tam pojechali, gdyby nie agresja Rosji na Ukrainę, gdyż pierwszy mecz mieliśmy rozegrać w Moskwie. Dzięki wykluczeniu Rosjan ominęliśmy tę trudną przeszkodę bez wysiłku, a w finale, już w Warszawie, pokonaliśmy Szwedów.

Kompromitująca, a zarazem do końca dramatyczna, była walka o Euro 2024. Czy ktoś z nas spodziewał się porażki z Mołdawią przy prowadzeniu 2:0? Czy byliśmy przygotowani na trzecie miejsce w grupie za Albanią i Czechami? Z jaką trwoga oglądaliśmy karne w finale baraży z Walią?

Od pewnego czasu wiedzieliśmy, że z tym miodem w biało-czerwonym opakowaniu coś jest nie tak.

Słodycz pojawiała się tylko na chwilę. Tak jak w czerwcu 2021 roku w zremisowanym 1:1 meczu mistrzostw Europy z wielką Hiszpanią, czy kilka dni temu w przegranym, ale w ładnym stylu, spotkaniu z Holandią. Znów uwierzyliśmy, że ten smak jest prawdziwy. Nie cieszyliśmy się nim długo jak 10 czy 20 lata temu, gdy od czasu zakończenia eliminacji do startu mistrzostw było 9 miesięcy smakowania sukcesu. Teraz trwa to tylko kilka dni.

Jestem pewien, że kolejnym razem, gdy nasi piłkarze znów zagrają dobry mecz z dobrym zespołem, znów będziemy jak młode misie. Znów damy się nabrać. Bo gdy w grę wchodzą emocje oraz duma narodowa, racjonalne instynkty przestają działać. Tym bardziej gdy dotyczy to piłki nożnej – żywiołu, który porywa nas przy okazji każdego meczu.

Zdjęcie: DALL – E

Podziel się