EURO 2024: Czy nasze serca są zdolne do kolejnego zrywu?
Jeśli jedzie się na puchar rangi mistrzowskiej, celem powinien być puchar. I nie ma tutaj grama ironii z naszej strony. Bo turnieje rządzą się swoimi prawami i wierzę, że stać nas na wiele – powiedział Adam Buksa, reprezentant Polski w piłce nożnej, próbując kolejny raz porwać nasze kibicowskie serca. Czy nasze serca są jeszcze zdolne do takiego zrywu?
To prawda Panie Adamie. Turnieje rządzą się swoimi prawami. Pięknie zobaczyliśmy to w 1992 roku. Duńczycy zaprzeczyli wszelkim dotychczasowym prawom i ustalili nowy porządek. Drużyna będąca na wakacjach, przyjechała na mistrzostwa Europy w zamian za zdyskwalifikowaną Jugosławię i zdobyła PUCHAR. Porwali wtedy moje młode serce. Tak jak Kameruńczycy dwa lata wcześniej, którzy w meczu otwarcia mistrzostw świata wygrali z Argentyną prowadzoną przez Maradonę. Nie zapomnę Czechów z 1996 roku, pokonanych dopiero złotym golem w dogrywce finału mistrzostw naszego kontynentu. Przypominam sobie także płaczącego 20 lat temu Cristiano Ronaldo, gdy w finale portugalskiego czempionatu Europy ekipa gospodarzy przegrała sensacyjnie z Grekami. Były to momenty wiekopomne, chwytające za serce, zadające kłam podstawowym prawom takim jak: Na boisku gra 22 piłkarzy, a na końcu i tak wygrywają Niemcy.
Tylko że te wyjątki nigdy nie mają zastosowania w przypadku reprezentacji Polski. Ilekroć nasi piłkarze jadą na turniej, PUCHAR zawsze jest daleko, a marzenia o nim porzucaliśmy już po pierwszym, najdalej drugim, meczu „o wszystko”. Nawet gdy zorganizowaliśmy mistrzostwa w 2012 roku, gdy PUCHAR był już na naszej ziemi, to marzenia o nim roztrzaskały się gwałtownie i brutalnie, po porażce 0:1 z Czechami na nowiutkim stadionie miejskim we Wrocławiu. Po tym spotkaniu pozostała trauma oraz cisza i wszechobecny chrzęst potłuczonego szkła pod stopami w strefach kibica.
Prawdą jest także, że polskich piłkarzy stać na wiele. Nasi zawodnicy grają w czołowych klubach Europy, zdobywają lokalne puchary. W 2016 roku podbili na chwilę nasze serca. Awansowali do ćwierćfinału mistrzostw Europy. Grali skutecznie. Wygrywali mecze, które powinni wygrać. Ten jeden raz PUCHAR wydawał się być naprawdę realny do zdobycia. Piłkarze „rośli” z każdym meczem, a my rośliśmy razem z nimi. Wtedy nie przerośliśmy jednak w ćwierćfinale Portugalczyków, którzy przerośli siebie samych i wszystkich innych. W finale byli więksi niż Francuzi i zdobyli PUCHAR.
To niestety jeden wyjątek, który potwierdza regułę. Duńczycy nie podbili piłkarskiego świata po wielkim sukcesie w 1992 roku. Grecy szybko spadli ze szczytu, a Czesi, zanim pogrążyli się w niebycie, raz jeszcze byli blisko pucharu w 2004 roku. W półfinale mistrzostw Europy marzenia o nim zabrali im Grecy w ostatniej minucie gry.
Turnieje rządzą się więc swoimi prawami, a Polacy umieją grać w piłkę. Problem polega na tym, że inni potrafią o wiele lepiej. Dlatego co dwa lata nie pozostaje nam nic innego, wierzyć jak w reklamie „że to będzie ten raz, kiedy wygrają, jak należy wygrywać”. PUCHAR zapewne i tym razem nie będzie nasz. Jako kibice nawet w to teraz nie wierzymy i takie hasła jak pana Buksy, nie porwą naszych serc. Chyba że… w niedzielę nasi wygrają z Holandią.
Puchar Henriego Delaunaya – trofeum przyznawane zwycięzcom mistrzostw Europy w piłce nożnej, które odbywają się co cztery lata od roku 1960. Nazwa pucharu wiąże się z osobą pierwszego sekretarza generalnego UEFA (od 15 czerwca 1954 roku do 9 listopada 1955), jednego z pomysłodawców piłkarskich mistrzostw Starego Kontynentu, Francuza Henriego Delaunaya.