Dzięki tym mistrzostwom można się zakochać w piłce nożnej
⚽️Słowakom zabrakło kilkudziesięciu sekund, by wyeliminować Anglików;
⚽️waleczni Gruzini prowadzili 1:0 z Hiszpanami;
⚽️bramkę na 1:0 strzelili też Niemcom Duńczycy. Do akcji wszedł jednak Video Assistant Referee (VAR) i gola odwołał, bo duński piłkarz był na spalonym o… pół dużego palca u lewej nogi.
⚽️Słoweńcy byli blisko wyeliminowania Portugalczyków – przez 90 minut przetrwali nawałnicę ataków na swoją bramkę, obronili karnego w dogrywce, skapitulowali dopiero w serii rzutów karnych.
⚽️Turcy niemal w każdym meczu stworzyli niezapomniane widowisko, ale to w 1/8 finału z Austriakami, było najbardziej wyrównane i emocjonujące do ostatniej akcji meczu, gdy turecki bramkarz, susem niczym szczupak, wybił skozłowaną piłkę zmierzającą do bramki.
Do tej pory w mojej pamięci najpiękniej zapisało się EURO 2000. Byłem wtedy już zakochany w piłce, ale tamten czerwiec zbliżył mnie do niej jeszcze bardziej. Cudowny ofensywny futbol, który dawał dużo bramek i wielkie emocje. Najbardziej jaskrawym przykładem jest mecz Anglików z Portugalczykami. Wyspiarze po 10 minutach prowadzili 2:0. Przecudowny gol Luisa Figo, po kontrataku, między nogami obrońcy w samo okienko. Potem jeszcze dwa gole Nuno Gomesa i Portugalia, wielka wtedy Portugalia, wygrała 3:2. Wtedy nawet obrona była piękna. szczególnie obrona włoska dowodzona przez długowłosego (kto go takiego pamięta?!) Fabio Cannavaro.
Teraz jest tak samo. Wyzwanie najlepszym rzucili Albańczycy. Już w pierwszej minucie strzelili gola obrońcom tytułu – Włochom. W ciągu następnych kilkunastu minut faworyci odpowiedzieli dwoma trafieniami. Ci sami Włosi uratowali się przed odpadnięciem po fazie grupowej dopiero w ostatniej minucie doliczonego czasu gry ostatniego meczu grupowego z Chorwatami. Gruzini pokonali Portugalczyków i w swoim debiucie na Euro wyszli z grupy. Cristiano Ronaldo płakał zarówno po meczu z Gruzją jak i Słowenią. Jego niemoc strzelecka jednych śmieszy, drugich rozczula.
Nawet obrona Słowaków i Słoweńców były piękne. To nie było wykopywanie piłki byle jak najdalej od własnej bramki. To była wspaniała organizacja gry obronnej, polegająca na wzajemnym uzupełnianiu się, walce o każdą piłkę i rozgrywaniu piłki od bramkarza poczynając. Każdy znał swoje miejsce i nawet jeśli talentu brakowało, to było widać osławionego ducha gry i ducha drużyny.
Można się zakochać. Tymczasem moje dzieci nie chcą oglądać. Zapisywać wyników w Skarbie Kibica też nie chcą.
Ostatnio w moim mieście był koncert Roda Stewarta. Wracałem z dziećmi z wycieczki rowerowej i widziałem fanów podążających na koncert. Była to przede wszystkim grupa wiekowa 60+. Teraz naszła mnie smutna myśl, że to samo będzie na stadionach za 20 lat. Grupy starszych panów będą żwawo zmierzać na mecz. Ciekawe czy będziemy mieć siłę, by dopingować i machać flagami?